poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Shepard, Turpin i całe Enfield

Jest nas trzech - ja, Smith i Wesson - mawiał niegdyś brudny Harry. Partyzant z czasów II wojny światowej mógłby to przebić. Choć stwierdzeniu "Są nas setki - ja, Shepard Turpin i całe Enfield" brakuje elegancji cechującej Clinta Eastwooda. Ale bądźmy uczciwi - Stenowi też pod względem elegancji daleko do słynnego rewolweru Smith and Wesson Model 29. Prawdę mówiąc daleko mu nawet do czteropaskowych dresów. Ledwo co wygrywa tą konkurencję z opisanym ostatnio Liberatorem, a to tylko dzięki czterokrotnie wyższemu budżetowi przypadającymi na produkcję jednej sztuki.
Winston Churchill testuje Stena




O Liberatorze napisałem, że wygląda jak coś, co wyklepał sobie uczeń na lekcjach ZPT. Ze Stenem jest lepiej. Wygląda jak coś, co w wolnej chwili wyklepał sobie wiejski ślusarz. Na dodatek projektant prawdopodobnie po zapoznaniu się z zasadami ergonomii uznał, że nie chce mieć z nią nic wspólnego. Toporny, niewygodny a na dodatek nieuważny partyzant przy strzale mógł stracić kawałek palca. Jakby tego było mało, projektant umieścił z boku 32 nabojowy długi magazynek, który aż się prosił by za niego łapać w czasie strzelania - i to akurat było coś, czego absolutnie nie wolno było robić, gdyż groziło zacięciem pistoletu w najbardziej nieodpowiednim momencie. Co więc sprawiło, że pistolet ten stał się hitem eksportowym Wielkiej Brytanii? I jak każdy rynkowy hit doczekał się masy podróbek? Wszystko przez konserwatyzm brytyjskiej generalicji.
Jak nie trzymać Stena


W momencie wybuchu II Wojny Światowej Armia Brytyjska nie miała ani jednego pistoletu maszynowego, a powodem było właśnie konserwatywne podejście generałów uważających amerykańskiego Thompsona lub niemieckie MP40 za broń godną gangstera a nie dżentelmena. Dopiero gdy pozbawiona podobnych oporów generalicja III Rzeszy udowodniła przydatność pistoletów maszynowych w Kampanii Francuskiej, dżentelmenom klapki spadły z oczu. Ale już było za późno by tworzyć coś eleganckiego. Dlatego postawiono na bylejakość.

Teoretycznie panowie Shepard i Turpin mieli się wzorować na niemieckim MP40. Sęk w tym, że gdy wróg zagląda przez kanał La Manche nie ma czasu na produkcję czegoś tak skomplikowanego. Dlatego co tylko było zbędne to z projektu usuwano, a co niezbędne maksymalnie upraszczano. W rezultacie powstała broń tania, niewygodna, zawodna, której celność najczęściej określano jako "strzela mniej więcej tam, gdzie kierujesz lufę". Ale z punktu widzenia człowieka do którego strzelają był on równie skuteczny jak MP40. A na dodatek łatwo go zdemontować do mniejszych elementów i zrzucić nad okupowaną Europę.

I zaczyna się drugi etap kariery czyli naśladownictwo. Sten nie tylko przypomina coś, co wyklepał wiejski ślusarz. Sten bardzo często był wyklepywany przez wiejskiego ślusarza, często na oczach Niemców. Gdy w 1943 r do okien inż Czerniawskiego zapukał partyzant Albin Żołądek z prośba, by ten naprawił mu Stena, ten z miejsca zakochał się w prostej konstrukcji i podjął starania by uruchomić produkcje Stenów w Fabryce Maszyn Rolniczych w Suchedniowie. Wymagało to tylko wzięcia dodatkowych zleceń od Niemców (by uzasadnić wprowadzenie drugiej zmiany) i dobrej organizacji pracy - np części nie wyglądające na elementy broni dorysowywano na niemieckich rysunkach i mogła je robić dzienna (niewtajemniczona zmiana). Resztę wykonywała zmiana nocna. Po wsypie fabryki (z winy Jerzego "Motora" Wojnowskiego, zakonspirowanego agenta gestapo w oddziałach "Ponurego") panowie przez Polikarp "Komar" Rybicki, Witold "Igo" Szafrański i Stanisław "Smrek" Skorupka dokonali rzeczy niemożliwej i jeszcze bardziej uprościli brytyjski cep. Ich Sten (nazywany KISem) strzelał wyłącznie ogniem ciągłym, nie miał kolby i był malowany farba olejną. Ponadto poszczególne elementy wytwarzały warsztaty w Starachowicach, ale już składanie broni do kupy i co ciekawe gwintowanie luf przeprowadzano już w lesie, w partyzanckich warsztatach polowych.
KIS (fot. Grzegorz Pietrzak. Eksponat z Muzeum Orła Białego)
Łącznie historycy doliczają się ponad 20 warsztatów na terenie okupowanej Polski produkujących Steny i co ciekawe niektóre źródła podają, iż część z nich od brytyjskich pierwowzorów odróżniała jakość wykończenia broni. Duma rzemieślników z tego co pod groźbą śmierci robili, nie pozwalała im na wypuszczanie byle czego. Na potrzeby AK przeprowadzono również swoiste downgrade tworząc PM Błyskawica, który mechanizmy zachował stenowskie, ale już składana kolba i montaż magazynka od dołu to rozwiązania wzięte z MP40
Błyskawica i Sten. Zbiory Muzeum Powstania Warszawskiego (zdjęcie Aszumilas)

Oczywiście Polskie konspiracyjne warsztaty to tylko kropla w morzu podróbek. Steny mniej lub bardziej podobne do oryginału wytwarzano w całej okupowanej Europie. Pod koniec wojny do fan-klubu brytyjskiego cepa przystąpili i Niemcy tworząc własną mutacje stena, tym razem nazwaną MP 3008
MP 3008 fot. Ian V. Hogg i John Weeks
Przy tym wszystkim naiwnością byłoby oczekiwanie, że Steny umrą wraz z trzecią rzeszą. Jeszcze w latach 50-tych spotykało się je w różnych armiach świata, a np w latach 70-tych były używane w czasie tureckiej inwazji na Cypr, w Rodezji i Indiach. Ostatnim przypadkiem gdy partyzantka użyła Stenów było dwutygodniowe powstanie Zapatystów w Meksyku (1994 r.) ale to nie znaczy, że steny definitywnie odeszły do lamusa.
Dziś, w epoce komputerowo sterowanych obrabiarek możliwość, że ktoś nielegalnie wyprodukuje i zasypie rynek Stenami jest znacznie realniejsza (choć mniej medialna) niż zasypanie rynku bronią z drukarek 3D. Tym bardziej, że dokumentacja techniczna jest dostępna w internecie. Niemniej jednak pragnę uspokoić panów z KGP, przerażonych wizją maszynówek o uroku buldoga francuskiego (pistolet tak pokraczny, że aż słodki)  dostępnych za każdym rogiem. Nie lękajcie się. Jeszcze żadna obrabiarka CNC ani żadna drukarka 3D nie wydrukowała amunicji.

Następnym razem przeniesiemy się w czasie i przestrzeni by odpocząć od wyrobów home-made i opisać coś naprawdę ładnego.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz