Statystyki podawane przez media i różnych dziwnych badaczy mają to do siebie, że nie zawsze rzetelnie dobiera się badaną grupę. Czasem dobiera się ją pod kątem konkretnego oczekiwanego wyniku (9 osób na 10 jest zadowolonych z grupowego gwałtu). W tym przypadku tak było. Panowie za przeproszeniem badacze ograniczyli się do dwóch konkretnych miast, gdzie zanotowano wysoką liczbę samobójstw. (samobójstwa stanowiły 83,7% "gun deaths"). Druga sprawa to właściwy dobór badanej kwestii. Tu mamy typową dla hoplofobów manię zabijania. Nie można po prostu wystraszyć bandyty i tym samym obronić swoją rodzinę. Należy koniecznie go zabić na śmierć.
Dlatego też nasi za przeproszeniem badacze nie zawracali sobie głowy czymś takim jak:
- Bandyta który omija mój dom bo wie, że jestem uzbrojony
- Bandyta który zdecydował się uciec widząc mnie z pistoletem
- Bandyta który myślał, że to straszak i został przeze mnie lekko ranny.
Notabene z innych statystyk wiemy, że zaledwie w 0,1 % przypadków, gdy ktoś broniąc się przed bandytą sięga po pistolet, kończy się śmiercią napastnika. Dalsze obliczenia pozostawiam tym, którzy jutro idą do szkoły (dobrze wam tak łobuzy ;) )
Demot szczęśliwie nieaktualny. Od niedawna w Chicago znów można nosić broń. Liczba przestępstw spadła. |
Podobnie do statystyk podchodzą ludzie krzyczący o dzieciach które przypadkowo giną od postrzałów. Czy wiecie, że w 2007 było to aż 65 dzieci do 14 roku życia w USA? Problem w tym, że w wielkiej Ameryce tym samym roku 2071 dzieci w tym samym wieku zginęło w wypadkach samochodowych, a 739 utonęło. Pomimo, że w USA broni jest mniej więcej tyle co samochodów, to nikt nie postuluje ograniczenia dostępu do samochodów. Pomimo, że basenów jest znacznie mniej, nikt nie postuluje zakazu budowania ich na prywatnej posiadłości (lub chociażby ustawowego nakazu zatrudniania ratownika przez właściciela basenu). Tylko broń jest zła - cóż, jej tzw "liberalsi" nie używają. A samochodów i basenów już tak.
Bardzo przekonujące (jak i mylące) są statystyki udowadniające, że tam gdzie broń jest trudniej dostępna, tam kobiety rzadziej bywają zastrzelone. To prawda. Tam gdzie trudniej o broń zdegenerowani mężowie swoje zony duszą, dźgają nożami, biją młotkami lub trują. Gdyby statystyka badała, czy generalnie są częściej mordowane, odpowiedź byłaby całkiem inna. Czasem też zdarza się, że hoplofobiczne stowarzyszenie im. Pol-Pota (wyjątkowo zasłużona postać dla polityki "Gun Control") wręcz jawnie kłamie. Np niegdyś na wykopie pewien bardzo anty-broniowo nastawiony forumowicz przekonywał mnie, że wprowadzony w 1981 r. w Washington DC zakaz posiadania broni zadziałał (że to niby ten pierwszy przypadek na świecie, gdy zabranie uczciwym ludziom broni zmniejszyło liczbę przestępstw). A jak to wyglądało faktycznie?
Faktycznie, wygląda na to, że od roku 1981 liczba morderstw zaczęła spadać. Późniejszy wzrost mój antagonista uzasadniał faktem, że Policja wzięła się za handlarzy narkotyków (mój mały rozumek nie pozwolił mi na uzasadnienie tego, ale niech mu będzie), ale spadek od 1981 miał być własnie efektem wprowadzenia wtedy słynnego "gun ban" Niby się zgadza. Problem w tym, że ów "gun ban" wprowadzono w roku 1976, a w roku 2008 został wyrokiem Sądu Najwyższego zniesiony. Niemniej jednak przekonywano mnie, że 1981.
Dlatego proponuję bardzo ostrożne podejście do statystyk. Przede wszystkim się zastanowić nad cym co konkretnie ona pokazuje (a nie jakie wrażenie sprawia).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz