Strony

piątek, 15 sierpnia 2014

Uaaa Liberatory dwa (albo trzy)

Gdy w zeszłym roku świat obiegła wieść o wydrukowaniu pistoletu w drukarce 3D, mało kto u nas zauważył, że jego nazwa była zupełnie nieprzypadkowa. Plastikowy pistolet nie tylko nawiązywał do modelu który już istniał, ale wręcz idealnie wpasował się w jego konwencję. Bo zarówno w przypadku oryginału, jak i współczesnej kopii najważniejsze było, by zagrać na nosie władzom. Z tym. że w 1942 r. chodziło o władze okupacyjne. Aha, i oryginały były dużo tańsze.
FP-45 Liberator




Niektóre źródła (czytaj Wikipedia) twierdzą, że Liberatora wymyślił polski attaché wojskowy w 1942. I bynajmniej nie chodzi o konstrukcję, ale o samą idee pistoletu tak prostego, by brytyjski Sten (o którym napiszę później) wyglądał przy nim niczym szwajcarski zegarek przy sowieckim cepie. Również należało zapomnieć o brytyjskiej rozrzutności. Te 10$ które Churchil wydawał na jednego Stena miało pozwolić na wyprodukowanie 4 Liberatorów. Natomiast nikomu nie zależało przy tym na ergonomii czy celności. Podstawowe założenie było jeszcze prostsze niż konstrukcja Liberatora: jak najtaniej zrzucić jak najwięcej pistoletów na terytorium okupowanym,  tylko po to, by pomimo ścisłej hitlerowskiej polityki "gun control" każdy niemiecki żołnierz mógł poczuć się niczym Jarosław Kuźniar rozmyślający nad programem Korwina Mikke.

Obsługa Liberatora nie należała do najprostszych. Przede wszystkim był to pistolet jednostrzałowy. Tam gdzie zwykle pistolet ma magazynek Liberator miał skrytkę na luźno latającą amunicję (10 szt). Co więcej projektanci całkowicie odpuścili sobie jakiekolwiek ułatwienia typu "automatyczne wyrzucanie łusek" - potencjalny Francuz, po zastrzeleniu Niemca który się spojrzał na niego krzywo, musiał wziąć ołówek czy inny pobojczyk i ręcznie wybić łuskę z komory. Gdyby nie wiedział jak, to w komplecie z pistoletem była instrukcja obsługi stanowiąca chyba inspirację do "małpich rysunków" znanych z sieci Ikea. Ponadto postanowiono oszczędzić na takich fanaberiach jak gwintowanie lufy, co skróciło skuteczny zasięg Liberatora do ok. 15 m. Wszystko to razem sprawiało, że w zasadzie wartość bojowa pistoletu była bliska zeru i jedyny efekt jaki mógł on przynieść był czysto psychologiczny.
Instrukcja obsługi liberatora

Jednakże i tego nie dane mu było dokonać, gdyż  głównodowodzący siłami aliantów w Europie gen Dwight D. Eisenhower widział lepsze zastosowania dla samolotów niż zarzucanie Francuzów byle jakimi pistoletami, w związku z tym zatwierdził zrzuty zaledwie 25 000 pistoletów (na 500 000 którymi dysponował). Równie entuzjastyczni dla projektu byli generałowie Joseph Stillwell i Douglas MacArthur, którzy dysponując tą samą liczbą Liberatorów co Eisenhower, zwrócili 450 000 z nich do Biura Służb Strategicznych (OSS). Koniec końców nie mamy żadnych informacji na temat używania Liberatorów przez ruch oporu we Francji, kilka doniesień o używaniu ich w Grecji, wiemy o 100 000 które trafiły do Chin i o niewielkich ilościach zrzucanych Filipińczykom.

Natomiast Liberator spełnił inną rolę przypisywaną często broni - okazał się rewelacyjną lokatą kapitału. Jeżeli czyjś dziadek zakupił w czasie wojny Liberatora za równowartość dzisiejszych 32$ i przechował go na strychu nie bawiąc się nim specjalnie, dziś jego wnuki, za model w stanie idealnym, z instrukcją i oryginalnym opakowaniem mogą otrzymać nawet 2000$ dolarów (notabene używanie broni jako lokaty kapitału jest częstszą praktyką niż by się to mogło wydawać rozbrojonym Polakom)

Drugim Liberatorem był tzw. Deer Gun. Pistolet równie prosty równie tani (3,95$ w roku 1964) i odniósł równie spektakularny sukces. Od poprzednika różniły go materiały konstrukcyjne (pojawił się plastik i aluminium), kaliber i skala produkcji (wyprodukowano ok. 1000 Deer Guns). Docelowo miał być zrzucany dla partyzantów w Południowym Wietnamie, ostatecznie uznano, że skoro wojna partyzancka zmienia się w pełnowymiarowy konflikt zbrojny, Deer Gun nie spełni swojej roli. Część pistoletów trafiło do Wietnamu, losy większości nie są jednak znane. Niektóre źródła podają, że prawdopodobnie zostały one zniszczone.Ot po raz kolejny rząd niepotrzebnie wydał na coś pieniądze, tym razem jednak stosunkowo niewielkie.
Deer Gun
Trzecim i najsłynniejszym Liberatorem jest ten wydrukowany na drukarce 3D. Od poprzedników różni go praktycznie wszystko. Począwszy od kosztów (drukarki 3D kosztują), poprzez amunicję (użyta tu amunicja .380 ACP jest o około połowę słabsza od użytej w oryginale .45 ACP) skończywszy na żywotności. Osobiście bałbym się wystrzelić z niego więcej niż kilkukrotnie. Łączy go jednak z poprzednikami idea by pokazać aktualnej władzy, że niezależnie od tego jak daleko posunie się ona w rozbrajaniu swoich obywateli, ci którzy nie mają w zwyczaju przestrzegać prawa zawsze znajdą metodę by broń zdobyć w ten czy inny sposób.
Liberator z drukarki 3D (fot. Kamenev)

 Niemniej jednak nowy Liberator pokonał swoich rywali medialnością. O ile oryginał wygląda jak coś wyklepanego przez ucznia na lekcjach ZPT (było takie coś przed reformą), o tyle aura nowoczesności roztaczająca się nad wszystkim co wyskoczy z drukarki 3D niemal w magiczny sposób uczyniła nowy model  gwiazdą dzienników telewizyjnych, zapewniając nawet niżej podpisanemu kilkusekundową wypowiedź dla TVN. W której notabene zauważyłem, że to nic nowego, gdyż nawet za okupacji niemal pod okiem Niemców Armia Krajowa produkowała Steny, oraz ich mutacje.

Ale o tym następnym razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz